poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 27.

Tak niewiele już brakowało do rozpoczęcia kolejnego roku studiów. Wszystko było domknięte na ostatni guzik, pobyt w Australii jako studentka dalej miałam zapewniony. Zaczynało się układać, chociaż może nie do końca to, co chciałam.
Z Lewisem nie zamieniłam więcej słowa. A nie, dosłownie słowo zamieniłam. Kiedy ostatnio poszłam do Ethana, minęliśmy się przy recepcji w szpitalu. Powiedzieliśmy sobie zdawkowe cześć i to by było na tyle. Teraz też byłam w drodze do Ethana. Jakoś częściej się z nim spotykałam. Może dlatego, że potrzebowałam tych wszystkich rozmów... Wstąpiłam po drodze do tej tajskiej restauracji, która tak spodobała się mojemu przyjacielowi i kupiłam dla niego jedzenie.
- Tak, teraz już możesz powiedzieć, że jestem najlepszą przyjaciółką na świecie- podpuszczałam go, kiedy przywitał mnie z ogromnym entuzjazmem. Oczywiście to nie ja byłam powodem tego entuzjazmu, a posiłek, który mu przyniosłam.
- A nie mówię ci tego codziennie?- zdziwił się komicznie. O tak, on był osobą, która nie szczędziła mi komplementów.
- Chciałabym- posumowała.
- A ty dlaczego nie jesz?- zdziwił się, chociaż sam pałaszował posiłek w zastraszającym tempie.
- Ja? Ostatnio chyba się zatrułam tym jedzeniem. Zjadłam na kolację, później dwa dni wymiotowałam- przypomniałam sobie, jak dwa dni spędziłam w łóżku, biegając tylko do łazienki.
- To co, teraz chcesz mnie tym załatwić?- jakoś tylko na słowach się skończyło, jadł i nie przejął się bardzo.
- No ok, rozgryzłeś mnie- odpowiedziałam mu i na tym zakończyliśmy ten temat, bo mój przyjaciel przeszedł do mniej wygodnej kwestii.
- Wiesz, rozmawiałem ostatnio z Lewisem...- zaczął Ethan ostrożnie. Mówił powoli, jakby bał się kontynuować.
- Nie, proszę cię. Ja naprawdę nie chce o nim rozmawiać. Mam już dosyć tego tematu. Stało się, jak się stało. Nie roztrząsajmy- zgasiłam szybko jego zapały. Naprawdę miałam już tego po kokardy.
- Dobra, moment. Mi się wydaje, że on jest zazdrosny- Ethan mnie nie słuchał i ciągną temat dalej. Niedorzeczności, które wychodziły z jego ust, były kompletną bzdurą.
- Zazdrosny? Przestań- pokpiłam jego zdanie. Nie dochodziły mi do głowy jego toki myślenia.
- Spójrz, wcześniej był tylko on, zero konkurencji. Teraz kiedy pojawił się Kacper, sprawa jest inna- nie rozumiałam, co jedna sprawa miała wspólnego z drugą.
- Człowieku, po tym jak go potraktowałam, sama siebie nie chciałabym znać. Czego ty się tu doszukujesz?- taka była prawda. Gdyby on mnie tak potraktował, też nie miałabym ochoty z nim rozmawiać.
- Dobra, ja uważam inaczej. Rób sobie, co chcesz- poglądy Ethana zostały urażone, to był gwóźdź do trumny.
- Przemyśl sobie wszystko jeszcze raz, albo najlepiej zostaw to w spokoju. Umówiłam się z Charlie, że zajmę się Alexem, muszę już lecieć- wyszłam i zostawiłam go samego z jego przemyśleniami.

Zabrałam mojego ukochanego malca na plac zabaw, gdzie oboje wybiegaliśmy się jak na maratonie. Później poszliśmy do kina, a jeszcze potem na bardzo niezdrowy posiłek. Uznałam, że raz na jakiś czas nic nam się nie stanie. Zobaczyłam, że mam nieodebrane połączenia od Charlie, więc do niej oddzwoniłam. Okazało się, że chciała mnie poinformować, że jest u Lewisa, więc żebym tam przywiozła Alexa. Nie byłam zadowolona z tego faktu, ale nie zamierzałam go unikać. Jeśli już, to tym razem była jego działka.
Znałam kod od drzwi, więc weszliśmy z małym na górę. Zadzwoniłam dzwonkiem, ale nacisnęłam również klamkę. Drzwi były otwarte, więc weszliśmy do środka.

***Lewis***
- Hej, jesteśmy już!- usłyszałem znajomy mi głos, zaraz po tym, jak zadzwonił dzwonek. Przeprosiłem rodziców i Charlie i wyszedłem na spotkanie Alice. Wszystko się pokomplikowało. Nie mieliśmy pojęcia, że rodzice zamierzają przyjechać, ale już było po fakcie. Teraz musiałem ją błagać o pomoc.
- Cześć, posłuchaj moi rodzice tam są- zatrzymałem ją i zacząłem szeptem przedstawiać sytuację. - Nie wiedzieliśmy, że przyjadą, a kolejny problem w tym, że nie wiedzą, że się rozstaliśmy. To głupie, ale proszę cię, udawajmy, że nic się nie zmieniło... To nie jest najlepszy moment, żeby im wszystko powiedzieć- byłem taki zdesperowany, że byłem gotów zaraz przed nią klęknąć, żeby tylko się zgodziła. Swoją drogą byłem na nią zły za to, że ukrywa przede mną pewne rzeczy, a teraz chciałem robić to samo. Nie chciałem żeby zaraz zaczęło się gadanie mojej mamy, że nie powinienem zrywać z Sarą itd. To byłaby świetna okazja na robienie mi wyrzutów, a to znów jedna z jej ulubionych czynności.
- Chyba żartujesz...- tak jak się spodziewałem, Alice wykpiła moją propozycję. Musiałem ją jakoś przekonać.
- Mamy im to teraz tłumaczyć? Przecież to bez sensu... To tylko chwila, oni zaraz sobie pójdą. Proszę...- nie wiedziałem, co jeszcze mam powiedzieć, żeby to na nią podziałało.
- Dobra, zgoda, ale nie robię tego dla ciebie- ratowała mnie po raz kolejny. Nie miałem pojęcia, jak się jej odwdzięczę.
- Dziękuję- odpowiedziałem jej bezgłośnie. Oparłem dłoń na jej plecach i weszliśmy do salonu. Alex złapał Alice za rękę i maszerował razem z nami.
- Dzień dobry- powiedziała dziewczyna i zaraz kucnęła przy małym, żeby polecić mu, pójście i przywitanie się z dziadkami.
Kiedy wnuczek podbiegł do moich rodziców, my już nie istnieliśmy, więc spokojnie usiedliśmy przy stole. Charlie bacznie nas obserwowała, domyślając się wszystkiego. Wiedziałam, że bardzo dobrze to zrozumie i może w jakiś sposób uda jej się przekonać Alice, że naprawdę nie było innego wyjścia z tej sytuacji. 
Swoją drogą, Alice... Dobrze ją było mieć znowu obok siebie. Nawet przez moment i w upozorowanej sytuacji. Zawsze musieliśmy sobie nawzajem stwarzać przeszkody...

***Alice***
To co się właśnie działo było chore. Siedzieliśmy jak gdyby nigdy nic razem z rodzicami Lewisa, udając kochającą się parę. To wszystko było śmiechu warte, ale jednak racja, nie chciałabym się tłumaczyć jego rodzicom. Chociaż na dobrą sprawę ja mogłabym wyjść, on musiałby się tłumaczyć. Nie chciałam mu tego zrobić, to byłoby nie fair. Rozstaliśmy się przeze mnie, jeśli to w ogóle można nazwać rozstaniem, bo przecież co to był za związek. Wiecznie się rozstawaliśmy i schodziliśmy. Ciągle kłótnie, nie porozumienia, wcześniej może niepotrzebny dystans.
Przeszliśmy do jakiejś niezobowiązującej rozmowy, aż w końcu zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam, że to Kacper. Był ostatnią osobą, z którą chciałam rozmawiać. To wszystko wyglądało tak, jakbym dostawała jakieś znaki, że nawet na chwilę nie mogłam wrócić myślami do Lewisa. Cholerne zrządzenia losu...
- Ależ trzeba było odebrać- głos zabrała matka moich przyjaciół, kiedy tylko się rozłączyłam.
- To nic ważnego, operator sieci- skłamałam i bałam się spojrzeć na Lewisa, bo wiedziałam, że domyślił się, że to kłamstwo.
Musiałam wytrzymać podejrzliwe spojrzenie kobiety, bo moja odpowiedź nie była zbyt pewna. Wróciliśmy jednak do rozmowy, a mi z nerwów zrobiło się niedobrze. Siedziałam i w ogóle się nie odzywałam, a jeśli otrzymałam jakieś pytanie, odpowiadałam zdawkowo, a najczęściej odpowiadał za mnie Lewis. Z drugiej strony też zaciekawiłam się tym, co mógł ode mnie chcieć Kacper, ale uznałam, że chciał po prostu pogadać o niczym. Za chwilę mój telefon ponownie się odezwał. Chciałam automatycznie się rozłączyć, ale zobaczyłam, że to Olivia. Od niej wolałam odebrać, a przy okazji mogłam chociaż na chwilę uciec od ciągłego świdrowania mnie wzrokiem przez rodziców Lewisa.
- Przepraszam, to muszę odebrać- wytłumaczyłam się i wyszłam do kuchni. Poszłam tam tak instynktownie, że chwilami miałam wrażenie, że znałam to mieszkanie lepiej niż swoje własne.
- Słucham?- zaczęłam spokojnie, przygotowana na wesołą gadkę Olivii, jednak trochę się zaskoczyłam.
- Alice, odeszły mi wody- usłyszałam w słuchawce jej głębokie oddechy i przeraziłam się poważnie.
- Jak to? Już?- termin miała dopiero za dwa tygodnie, więc raczej nikt nie był na to przygotowany.
- Przyjedź do mnie, proszę. Will został wezwany do szpitala i nie odbiera telefonu- jej spokojny głos naprawdę wzbudzał we mnie podziw. Z pewnością denerwowałam się bardziej niż ona.
- Może wezwę karetkę?- zaproponowałam niewiele myśląc.
- Nie, na razie jest spokojnie, jeżeli będzie trzeba, to sama wezmę- jakoś podziałało na mnie jej opanowanie. Zapewniłam ją, że zaraz przyjadę i szybko pobiegłam po Lewisa.
- Coś się stało?- zapytała też lekko przerażona Charlie. Widocznie słyszeli moją rozmowę.
- Olivia, zaczęła rodzić. Lewis, musimy do niej pojechać- przedstawiłam im sytuację od razu. Mężczyzna wstał i od razu ruszyliśmy na dół, do samochodu. Bałam się o moją przyjaciółkę, byłam wręcz kłębkiem nerwów. Na szczęście dojechaliśmy bardzo szybko. Lewis ciągle coś do mnie mówił, co jako tako pomagało, ale mimo wszystko bałam się.
- Will dalej nie odbiera?- upewniłam się jeszcze, kiedy pomagaliśmy Olivii wsiąść do samochodu.
- Nie- odpowiedziała zdawkowo moja przyjaciółka. Musiałam go jakoś powiadomić i chyba pozostało mi tylko szukać go na jego oddziale w szpitalu.

W reakcji Willa lekki strach mieszał się z niesamowitym szczęściem. Szybko popędziliśmy do Olivii, którą zajął się Lewis i zaprowadził w odpowiednie miejsce. Zdążyliśmy jakby w ostatniej chwili, bo jej córka chciała jak najszybciej wydostać się na świat. Cała szczęśliwa rodzina zniknęła w sali, a my z Lewisem zostaliśmy na korytarzu. Siedzieliśmy i milczeliśmy. Mój telefon, który dzisiaj był nadzwyczaj aktywny po raz kolejny się odezwał. Wydobyłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. To znowu był Kacper. Odrzuciłam połączenie. Dalej nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
- Kacper?- zapytał Lewis, który widocznie dostrzegł to na moim telefonie.- Wcześniej, w domu, to też on dzwonił?- wypowiedział to z takim wyrzutem, jakby miał mi za złe, że z nim rozmawiam.
- Tak, to był on. Przepraszam, że nie powiedziałam twojej mamie, że dzwoni do mnie mój był narzeczony- odparłam sarkastycznie. Zdenerwowała mnie bardzo jego reakcja.
- Po co on się z tobą kontaktuje?- dociekał dalej Lewis. Postanowiłam pójść tropem, który podsuwał mi Ethan.
- Nie muszę się tobie z tego tłumaczyć. Rozumiem, że skoro robisz mi wyrzuty, to ty z Sarą nie rozmawiasz?- sytuacja była głupia. Nie chciałam się z nim kłócić, ale jego jakiekolwiek podejrzenia i zarzuty były bezpodstawne. Widocznie mi nie ufał, co bolało.
- To co innego- odpowiedział automatycznie, ale to wcale nie była prawda.
- Właśnie, że nie. To taka sama sytuacja, identyczna. Kacper dzwoni, żeby po prostu porozmawiać, zapytać co u mnie słychać. Czy to takie straszne?- zaczęłam się tłumaczyć, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Później uznałam, że sama siebie okłamuję, bo dobrze wiedziałam dlaczego. Chciałam, żeby wiedział, że moje uczucia wobec niego się nie zmieniły, że wszystko jest jak wcześniej. Nie umiałam tylko tego jasno powiedzieć.
- Mnie nikt nie okłamywał, że nie żyje- skwitował Lewis, a na mnie te słowa podziałały, jak płachta na byka. Uznałam jednak, że nie ma sensu się denerwować przez jego głupie docinki.
- Nie będę z tobą tak rozmawiać. Idę po kawę, a ty najlepiej idź już do domu. Wolę tu zostać sama- denerwował mnie, denerwował mnie, jak cholera, ale wcale nie chciałam, żeby poszedł. Trochę przesadzał, a ja coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że Ethan miał rację z tą zazdrością. Może byłam zbytnią optymistką, jednak tak mi się wydawało.
Wróciłam z napojem i drugi kubeczek wręczyłam Lewisowi, który nawet nie ruszył się z miejsca. Zajęłam miejsce obok niego. Wiedziałam, że nie pójdzie, a i złość przeszła mi w ekspresowym tempie, dlatego jemu też kupiłam kawę, na małe pojednanie.
- Dlaczego nie poszedłeś?- zapytałam po chili milczenia.
- Przecież wcale nie chciałaś, żebym poszedł. Dlaczego przyniosłaś mi kawę?- kontynuował pytania.
- Bo wiedziałam, że nigdzie nie pójdziesz- odpowiedziałam szczerze.
- Dobrze, że się rozumiemy- skwitował Lewis i złapał łyk napoju. Przyjrzałam się mu uważniej, jak wtedy, kiedy wracaliśmy od jego rodziców i mówiłam, że chcę zapamiętać na zawsze jego twarz, a zaraz potem wyjechałam do Polski, bo dowiedziałam się o chorobie mamy. Teraz nie było mowy żebym się stąd ruszyła. Lewis przeniósł na mnie wzrok i  rzucił mi pytające spojrzenie. Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Teraz nie chciałam się nigdzie wynosić, chciałam zostać tutaj, z nimi wszystkimi.

- Hej, słuchajcie! Mamy wspaniałą córkę!- William wybiegł z sali i po chwili już przy nas stał, emocjonując się wszystkim. Zupełnie go rozumieliśmy i nam też wszystko się udzieliło. Czekaliśmy, aż będziemy mogli zobaczyć małą, a potem chcieliśmy zostawić ich już samych. Za jakiś czas podeszliśmy do sali dla noworodków i Will wskazał nam gdzie leży jego córka. Patrzyliśmy przez szybę na maleństwo, które kompletnie przypominało swojego tatę. Dziewczynka odziedziczyła po nim mocno ciemne włosy a i rysy twarzy przypominały bardziej jego niż Olivię- miała okrągłą twarzyczkę, a nie bardziej ostre, podłużne rysy matki. Uznaliśmy, że zrobimy najlepiej, jeśli sobie już pójdziemy, więc tak też zrobiliśmy.
- Chodź, podwiozę cię do domu- zaproponował Lewis, ale ja nie miałam pewności, czy to jest dobry pomysł.
- Nie, nie trzeba. Wracaj do domu, twoi rodzice na pewno się niecierpliwią, że tyle cię nie ma- palnęłam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy, żeby tylko wymigać się od tej podwózki.
- Nie żartuj, już dawno ich nie ma- Lewis się nie poddawał.
- Po prostu nie mam ochoty na sztuczne uprzejmości. Do tej pory jakoś wszystko tak dobrze nie wychodziło, nie mogliśmy się porozumieć, a dzisiaj...- zatrzymałam się, bo nie wiedziałam, jak nazwać to co się dzisiaj działo. Wszelkie konflikty zniknęły, wszystko było dobrze. Znowu się pogodziliśmy, żeby zaraz się pokłócić? Gdzie tu sens?
- A dzisiaj to dzisiaj. Chodźmy, pojedziemy do ciebie, zaprosisz mnie na herbatę i spokojnie porozmawiamy.
 - Nie, to nie ma sensu. Nie jestem w stanie radzić sobie z tym wszystkim kolejny raz, bo to cholernie boli. Sama dotrę do domu- ruszyłam hardo przed siebie z podniesioną głową, co udawało mi się resztkami sił. Modliłam się, aby jak najszybciej zniknąć z jego pola widzenia i dać chociaż lekki upust emocjom. Zatrzymałam się jeszcze na moment- A... I powiedz prawdę twoim rodzicom- dodałam i tym razem już odeszłam na dobre.



"Kochać to także umieć się roz­stać. Umieć poz­wo­lić ko­muś odejść, na­wet jeśli darzy się go wiel­kim uczu­ciem. Miłość jest zap­rzecze­niem egoiz­mu, za­bor­czości, jest skiero­waniem się ku dru­giej oso­bie, jest prag­nieniem prze­de wszys­tkim jej szczęścia, cza­sem wbrew własnemu. "
V. Van Gogh

____________________________________________________________
Wiem, że mi pewnie nie wybaczycie tej przerwy, ale 0 weny po prostu.
Wiem też, że ten rozdział nie jest najlepszy, bo w ogóle myślałam,
żeby tym rozdziałem zakończyć bloga, ale jednak zdecydowałam kontynuować.
Mam nadzieję, że jeszcze tu zaglądacie i zostawicie po sobie kom, żebym wiedziała, że jesteście.
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam,
M.

1 komentarz:

  1. Jesteś jesteś jesteś !!!! Normalnie myślałam, że coś Ci zrobię. Ten rozdział jest suuuuper :D
    Mam nadzieję, że dokończysz tą historię oni MUSZĄ być razem. Gratuluję Olivii córeczki, mała na pewno będzie rozpieszczana przez rodziców i Alę.
    A co do Alicji to mam pewne podejrzenia, że to nie jedzenie sprawiło jej mdłości. Mam nadzieję, że moje spekulacje okażą się prawdziwe :D
    Czekam na więcej kochana.
    Pozdrawiam
    Kilulu

    OdpowiedzUsuń

by Heather - Land of Grafic