sobota, 8 marca 2014

Rozdział 14.

Musiałam się uszczypnąć, żeby doszło do mnie, że Lewis naprawdę tu jest. Miałam wychodzić do szpitala, ale teraz nie wiedziałam co zrobić. Ten człowiek jest nieprawdopodobny. W końcu chyba to, że tu jest musi coś znaczyć. Musi, prawda? Nie wie od czego zacząć rozmowę. Jestem totalnie zaskoczona i przerażona jednocześnie. Czuję się zdecydowanie dziwnie. Nie po to go ciągle odpycham, żeby on za każdym razem się pojawiał i reagował na mnie ze zdwojoną siłą. Może to po prostu jakiś znak. Może to wszystko powinno mnie przekonać, że popełniam mnóstwo błędów. Przecież szczęście może czekać tuż za rogiem, nie warto szukać go gdzieś daleko... Chyba tylko ja, jedyna na świecie nie umiem się do tego przekonać. Mam przy sobie wspaniałych ludzi, ale ciągle czegoś mi brakuje.
Kiedy już weszliśmy z Lewisem do środka i zdążyłam pokazać mu trochę domu, usłyszałam, że ktoś wchodzi. Musiał być to tata. Zostawiłam mojego gościa w moim pokoju i poszłam poinformować ojca, o jego obecności. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że coś jest nie tak. Jego podkrążone oczy, jeszcze bardziej zmęczony wyraz twarzy niż zwykle, wskazywały na to, że coś musi się dziać. Nie lubiłam patrzeć na niego w takim stanie. Czułam, że mam na swoich barkach ogromny ciężar. Byłam z tym wszystkim sama. Kiedyś cieszyłam się, że nie mam rodzeństwa, ale w takich chwilach przydałoby mi się czyjeś wsparcie.
- Tato, mamy gościa- powiedziałam, kiedy zauważył moją obecność przy sobie.
- Nie musisz mi mówić. przecież Maciek przychodzi tu codziennie- spojrzał na męską kurtkę wiszącą w przedpokoju.
- Nie tato, tym razem to nie Maciej. Przyjechał Lewis, ten który był moim rehabilitantem. Pamiętasz go?- zapytałam mówiąc wszystko niepewnie. Nie chciałam niepotrzebnych pytań, a raczej nie chciałam składać wyjaśnień na nie.
- Tak, pamiętam- odpowiedział krótko i poszedł do salonu, gdzie nalał sobie pokaźną szklankę szkockiej whiskey. Patrzyłam z niepokojem na wszystko co robi. To nie był już ten sam człowiek, którego znałam od dziecka. Chociaż może zawsze taki był, a mi tylko wydawało się, że jest inny. Tutaj jednak raczej wszystkiemu winna była choroba mamy. Gdyby wszystko było dobrze, dalej byłby pogodny i może bardziej wesoły.
- Tato, co się stało?- zapytałam w końcu, bo szczerze mówiąc zaczęłam się trochę obawiać. Zanim mi odpowiedział zacisnął mocno powieki. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień był coraz bardziej przytłoczony tą codziennością.
- Są już wyniki- odparł, a kiedy spojrzałam na niego wyczekując na kontynuację, pokręcił przecząco głową. Zrozumiałam, nie musiał nic więcej mówić. Kiedy tak mu się przyglądałam, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie płaczem. Nie miałam siły na to patrzeć. Wróciłam do Lewisa, ale chyba nie wyglądałam lepiej niż tata.
- Coś się stało?- zapytał przyglądając się mi uważnie. Wydawało mi się, że znał mnie na wylot. Poznawał każdą moją emocję, umiał czytać z najmniejszych nawet gestów.
- Mój tat poznał wyniki mojej mamy. Są negatywne. Nie ma poprawy, a to znaczy, że to już koniec. Jej lekarze nie mają już innych możliwości- łzy pociekły mi po policzkach, a on podszedł i przytulił mnie dodając otuchy. Wtuliłam się w jego tors i moczyłam płaczem jego koszulę. Miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że to się nie dzieje naprawdę.
- Posłuchaj, coś na pewno da się jeszcze zrobić. Znajomy moich rodziców jest świetnym onkologiem, znanym na całym świecie. Musi być jakaś rada. Nie możemy dać twojej mamie tak po prostu umrzeć, rozumiesz?- wspierał mnie jak tylko mógł, ale ja nie widziałam nadziei. Jeżeli tutaj nie umieją jej wyleczyć, to co mogą zrobić gdzieś indziej? Nie wiedziałam czy to ma sens.
- No nie stój tak, ty nigdy się przecież nie poddajesz...- usłyszałam za sobą głos Maćka. Odwróciłam się i uśmiechnęłam na jego widok. Cała zapłakana nie wyglądałam może najlepiej, ale miałam przy sobie dwóch najwspanialszych mężczyzna na świecie. Musiałam coś z tym zrobić.
- Dobra, masz rację, muszę wziąć się w garść. Chodźmy do szpitala- opanowałam się jakoś i postanowiłam. Moi towarzysze zapoznali się ze sobą, a Maciek co chwilę rzucał mi pytające spojrzenia. Chyba chciał wyjaśnienia, jakim cudem mój gość się tutaj znalazł, ale ja sama też chciałabym to wiedzieć.
Od tej pory wszystko toczyło się w zastraszającym tempie. Lewis porozumiał się z tym swoim znajomym onkologiem. Ten obiecał natychmiastową reakcję i poprosił o przesłanie mu wszystkich papierów dotyczących przebiegu choroby i podejmowanych działań. Kiedy lekarz prowadzący mojej mamy usłyszał nazwisko tego człowieka był bardzo zaskoczony, że udało nam się do niego dotrzeć. Widocznie był naprawdę dobry. Wpadliśmy w ogromną euforię, kiedy zadzwonił do Lewisa z informacją, że jest skłonny przyjąć przypadek mamy. To było nieprawdopodobne. Był jednak jeden problem...
Wszyscy przestrzegali nas przed tym, że jest to potwornie długa podróż i chora może tego po prostu nie przeżyć. Lot samolotem wiąże się z różnym ryzykiem. Musieliśmy zdecydować. Wynajęcie pojazdu i opieki wiązało się z ogromnymi kosztami, ale wiedziałam, że tata wyłoży każde pieniądze żeby uratować żonę. Musiałam mu to wszystko jakoś powiedzieć. Sama nie byłam tego wszystkiego pewna.
- Tato, mam dobre wieści!- krzyknęłam, kiedy weszliśmy z Lewisem do domu. Maciek już wcześniej się od nas odłączył. Musiał biec na praktyki w szpitalu.
- Na pewno nie dzisiaj...- odparł zrezygnowany ojciec, po naszym wejściu do salonu.
- A właśnie, że dzisiaj. Znajomy rodziców Lewisa jest onkologiem i Majewski, lekarz mamy, wysłał mu jej dokumentację i okazało się, że ten człowiek prowadzi w Australii terapię, która mogłaby pomóc mamie- jednym tchem wypowiedziałam wszystko w ogromnym skrócie. Miałam nadzieję, że podłapie mój entuzjazm i nadzieję.
- Mama miałaby lecieć do Australii? Jest w stanie?- dopytywał z niedowierzaniem. Musiała nastąpić ta najgorsza część rozmowy.
- No właśnie tu jest problem. Moglibyśmy wynająć specjalny samolot z opieką medyczną, ale...- zawahałam się- mama może nie przeżyć lotu- chciałam kontynuować i wysunąć jakieś argumenty, ale mi nie pozwolił.
- Nie ma mowy. Zostaje- zdecydował automatycznie. Wiedziałam, że to wszystko jest dla niego jednym wielkim traumatycznym przeżyciem, ale nie mógł tak postępować. Zamykał jakąkolwiek drogę do leczenia.
- Tato, pomyśl!- zdenerwowałam się. Nie chciał słuchać co mam do powiedzenia.- To jest jedyna szansa. Jeśli zostanie w Polsce i tak umrze! Nie zastosują już nic żeby ją ratować, a jeśli wyślemy ją do Australii, będziemy wiedzieli, że przynajmniej próbowaliśmy coś zrobić!
- Jak możesz mówić o niej, jak o twojej normalnej pacjentce. To twoja matka, nie liczysz się z tym, że możesz ją zabić?!- on też nie umiał już utrzymać nerwów na wodzy. Staliśmy po przeciwnych stronach pokoju i wrzeszczeliśmy na siebie jak opętani.
- To ty się z tym nie liczysz! Chcesz ją tutaj zostawić i patrzeć spokojnie jak z dnia na dzień jest z nią coraz gorzej? Tego chcesz?! Pomyśl logicznie- przedstawialiśmy dwa oddzielne fronty, a w samym środku naszej wojny siedział Lewis. Od początku mówiliśmy z tatą po angielsku, żeby rozumiał, ale nie wiem czy kłótnia była przejawem naszej grzeczności...
- Uspokójcie się i rozważcie wszystkie za i przeciw...- odparł w końcu mój przyjaciel, kiedy nastała chwila ciszy.
- A co ty byś zrobił?- zapytał go tata. Z pewnością się tego nie spodziewał. Spojrzał na mnie bezradny. Wiedziałam, jakie jest jego zdanie.
- Jestem lekarzem i z tego punktu widzenia wysłałbym pańską żonę do profesora Edwardsa. Z punktu widzenia zwykłego człowieka też bym to zrobił, bo to byłaby z mojej strony jakaś walka. Nie umiałbym biernie patrzeć, jak bliska mi osoba umiera, a ja jestem bezradny. Dopóki jeszcze możecie coś zrobić, zróbcie to.
Moja wdzięczność dla tego człowieka nie znała granic. Wiedziałam, że tata w końcu pęknie. Ma przed sobą dwoje ludzi, którzy się na tym znają i mają świadomość konsekwencji. On też nie może patrzeć na taką słabą mamę. Musimy to zrobić. Musimy jej pomóc.
- A nie zapytacie jej o zdanie?- był już na granicach swoich możliwości. Ja z resztą też. Podeszłam do niego i oplotłam go ramieniem.
- Tato, mama nie jest w stanie rozmawiać. Chemia naprawdę wyniszcza organizm...- przykro było mi uświadamiać go w tych rzeczach. To dla niego okropnie trudne.
Udało mu się jednak pozbierać. Postanowił, że pojedzie i załatwi wszystko, aby jak najszybciej to zorganizować. Nie chciałam wnikać, jak to zrobi. Miał swoje sposoby i różne dojścia.
Zostaliśmy z Lewisem w domu, ale było nam jakoś nie po drodze. Mało rozmawialiśmy, oboje byliśmy spięci i zdenerwowani z racji naszych dramatycznych decyzji. W końcu poszłam do kuchni zrobić herbatę, bo nie mogłam już wytrzymać w tej bezczynności. Ale nawet to mi dzisiaj nie wychodziło. W pewnym momencie machnęłam ręką, zrzucając tym samym z szafki kubek, który roztrzaskał się w drobny mak, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
- Co się stało?- do kuchni wpadł lekko przerażony Lewis i odetchnął, kiedy zobaczył, że chodzi tylko o stłuczony kubek. Klęczałam nad skorupami na podłodze i miałam już serdecznie dość wszytkiego.
- Hej, hej, hej! Czy stłuczony kubek naprawdę jest wart łez?- podszedł do mnie i podniósł delikatnie moją twarz. Tak, żebym na niego spojrzała.
- Cholera, nawet nie umiem zrobić głupiej herbaty bez szkód- zaczęłam się nad sobą użalać, a on jak gdyby nigdy nic, roześmiał się.
- Ja to zrobię- pociągnął mnie za rękę i posadził na krześle, a sam pozbierał stłuczone naczynie i wyrzucił do śmietniczki.
- Chyba przeżyjemy bez tej herbaty, co?- uśmiechnął się i tym razem pociągnął mnie za sobą na górę. Miałam nadzieję, że chociaż część tej jego pozytywnej energii przejdzie na mnie. Potrzebowałam tego.
- Nie denerwuj się już. Wszystko będzie dobrze- przytulił mnie do siebie. O tak, tego potrzebowałam. Stałam tak oparta o niego i nie zwracałam uwagi na to, ile to trwa. Czułam się w końcu dobrze.
Podniosłam głowę, a Lewis chwilę później pocałował mnie. Za każdym razem czuję się inaczej. On znów mnie całuje, a ja znów mam mętlik w głowie. Dlaczego stwarzam sobie tyle problemów... Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, co natychmiast mnie otrzeźwiło. Odsunęłam się na kilka kroków.
- Będziemy się chować jak w liceum?- uśmiechnął się i rzucił mi prowokacyjne spojrzenie.
- A mamy co ukrywać?- wytrzymałam jego wzrok i podjęłam rękawicę.
- Ty mi powiedz...- podszedł i znów połączył nasze usta w jedną całość. Nie zamierzałam stawiać oporu. Chciałam zapamiętać ten pocałunek, chciałam, żeby mnie całował.
Chwilę później usłyszałam znaczące chrząknięcie. Nie musiałam nawet spoglądać w stronę drzwi, żeby wiedzieć, że stoi w nich tata. Odskoczyliśmy od siebie speszeni i spojrzeliśmy w jego stronę.
- Wszystko załatwione. Trzymajcie kciuki. Jutro lecicie do Australii. Tu macie bilety. Będziecie tam na nas czekać. Dołączymy z mamą dwa dni później- wręczył nam druczki i wyszedł. Wiedziałam, że jakoś załatwi to tak, że wszystko się uda. Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, żeby leciał z mamą samolotem, ale nie będę już nic mówiła. Ważne, że się zgodził. Wiedziałam ile to go kosztuje.
- Dzisiejszy dzień to pasmo sukcesów- stwierdził Lewis przyglądając się swojemu biletowi. Nie wiem, co chciał tam dostrzec, jednak uważnie go studiował.
- Dlaczego?- zapytałam zdezorientowana. Faktycznie dużo się zdarzyło, ale nie wiedziałam, o co konkretnie mu chodzi.
- Nie wiesz? No spójrz... Znowu cię pocałowałem, a ty pierwszy raz nie powiedziałaś nic w stylu, że nie powinniśmy, że to jest złe i tak dalej. Wszystko zmierza w dobrym kierunku...- uśmiechnął się szeroko z satysfakcją.







"Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował te­go, cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przys­tań. Złap w żag­le po­myślne wiat­ry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."



______________________________________________________________
Zdążyłam! ;D Spieszyłam się, żeby wszystko było dzisiaj, ale widzę, że mam dobry czas.
Trochę dłużej dzisiaj, jakoś tak wyszło. Jak oceniacie decyzję Alicji?
Jak wy byście postąpili? W nastepnym rozdziale czeka was hit z Maćkiem w roli głównej.
Wiem, wiem, nie możecie się już doczekać, bo Maciek! ;)
Dzięki za wspaniałe komentarze!
Pozdrawiam,
M.

5 komentarzy:

  1. Piekne. piekne, piekne, na to czekalam, uwielbiam ta historie, czekam na cd i zycze weny c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam ale dopiero teraz znalazłam chwilkę aby skomentować ten rozdział.
    No cóż sprawy jak zwykle się komplikują. Mam nadzieję, że z mamą Ali będzie wszystko dobrze, oby udało się ją spokojnie przewieść do tego drugiego lekarza.
    Cieszę się, że Lewis wspiera Alę. Mam nadzieję, że dziewczyna w końcu zauważy jego starania i przyzna przed samą sobą, że go kocha.
    Rozdział jest super ze względu na fabułę, którą kocham.
    Jednak przy tej części pojawia się małe "ale"...
    Z góry Cię przepraszam, chcę tylko pomóc.
    W pewnym miejscu zauważyłam mieszanie czasów. Mam na myśli to, że raz piszesz w teraźniejszym a raz w przeszłym. Jest to trochę męczące dla czytelnika.
    Jednak nie przejmuj się tym szczegółem, wystarczy wszystko sprawdzić przed opublikowaniem.
    Jeżeli Cię to uraziło to nie musisz mnie słuchać.
    Jeszcze raz przepraszam.
    Ogólnie czekam na kolejny rozdział, jestem ciekawa co zrobi Maciek.
    Pozdrawiam
    Kilulu

    OdpowiedzUsuń
  3. brakuje mi slow. w dobrym znaczeniu jak cos, czekam na cd c:

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mi jej szkoda, taki cios, dobrze, że ma chociaż koło siebie przyjaciela i tego Lewisa, bo inaczej to byłoby jej jeszcze ciężej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny rozdział:-)
    Lewis mnie drażni, autentycznie. Nie lubię go od samego początku...
    Najbardziej jednak cieszę się z tego, że w następnym rozdziale będzie mój Maciek.Jupi! :-)
    Pozdrawiam serdecznie i życzę mnóstwa weny,
    Guardian Angel

    OdpowiedzUsuń

by Heather - Land of Grafic