niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 11.

- Naprawdę nie wierzę, że to robię- skomentowałam siedząc w samochodzie Lewisa. Nie miałam pojęcia, dlaczego zgodziłam się na tą całą szopkę, ale coś w środku podpowiadało mi, że tak powinnam zrobić. Z drugiej strony to było cholerne ryzyko, a ja obecnie tego potrzebowałam. Charlie też bardzo mnie namawiała, a jej bardzo ciężko mi odmówić. Szczególnie wtedy, kiedy za argumenty przyjmuje Alexsa. Jej brat też wymyślał coraz to nowe argumenty żeby mnie namówić i w końcu im się udało. Gadałam o wszystkim z Maćkiem, który o dziwo był zwolennikiem Lewisa. Powiedział, że powinnam pojechać. Jego zdanie z pewnością było dla mnie ważne.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem ci wdzięczny- odpowiedział posyłając mi ciepłe i wdzięczne spojrzenie. Podciągnęłam kolana pod brodę, założyłam kosmyk włosów za ucho, a on się roześmiał. Lubiłam ten śmiech. Był taki ciepły i donośny. Przenikał każdą materię.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że zawsze kiedy się denerwujesz, zaczesujesz włosy za ucho?- Uśmiechał się rozpromieniony. Zdziwiło mnie to, że zauważał takie szczegóły. Sama nie byłam tego świadoma. Robiłam to po prostu odruchowo i nigdy nie zwróciłam na to uwagi. On to zrobił. Znaczyło to, że musiał często uważnie mi się przeglądać i odczytywać moje emocje.
- Dlaczego ty się nie denerwujesz?- odeszłam lekko od tematu. Był oazą spokoju. Musiał przecież powiedzieć rodzicom bardzo ważną rzecz, co najpewniej skończy się źle. On się tym nie przejmował. Siedział uśmiechnięty od ucha do ucha i prowadził samochód. Był widocznie pewny siebie. Bałam się tylko, że to może źle się na nim odbić.
-Wolę nie robić tego na zapas. Dojedziemy to zacznę się denerwować. Chociaż nie wiem, czy będę musiał. Powiem co mam powiedzieć i tyle. Raczej się mnie nie wyrzekną. Chociaż mam dobry plan. Powiem im to zaraz przed przyjęciem, wtedy nie będą się mogli długo denerwować, bo będą musieli pięknie się uśmiechać do gości.- Przedstawił mi swój tok myślenia i musiałam go pochwalić. Dobrze to wszystko wykombinował. Najgorsze było to, że zostało mu nie wiele czasu. Była 15, przyjęcie zaczynało się o 19, a przed nami było jeszcze trochę drogi. Ja denerwowałam się za nas dwoje chociaż sama nie wiedziałam do końca czym. Chodziło chyba o to, że wszyscy wezmą mnie za powód rozstania. Przecież jednak mogłam być tylko przyjaciółką Charlie. Prawda, że mogłam? Na pewno mogłam... Nie, nie mogłam. Wiedziałam, że Lewis mi na to nie pozwoli. Wystarczyło na niego spojrzeć. Był szczęśliwy, że zgodziłam się z nim pojechać. Ja tylko nie byłam pewna czy jestem w stanie dać mu coś więcej.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Charlotte wypadła z domu i rzuciła mi się w ramiona. Nie spodziewałam się, aż tak entuzjastycznego przywitania. Weszliśmy do domu, ale nikogo tam jeszcze nie było. Ani ich rodziców, ani nawet małego Alexa. Mieli przyjechać za jakiś czas, bo załatwiali jeszcze ostatnie sprawy i zabrali chłopca ze sobą. Jedyna jak na razie gospodyni zaprowadziła mnie do pokoju, w którym miałam nocować. Był spory, z dużymi oknami. Jak chyba każdy w tym domu. Wspaniale było patrzeć na zieleń za domem. Nie potrzebowałam teraz nic więcej. Musiałam mieć chwilę dla siebie. Chwile, podczas której będę się napawać i odprężać tym, co obecnie przy sobie mam. Moment ten nie trwał jednak długo. Zaraz wpadł Lewis, który pociągnął mnie za sobą i zaczął pokazywać dom, a potem miejsce, gdzie miał odbyć się bal/przyjęcie, czyli ogromny ogród z tyłu. Wróciliśmy w najgorszym momencie. Wtedy właśnie, kiedy jego rodzice wchodzili do domu.
- O, znowu się widzimy. Charlotte faktycznie wspominała o przyjaciółce- zwróciła się do mnie, ale to byłoby na tyle.- Synu, widziałeś się już z Sarą? Na pewno bardzo się za sobą stęskniliście...- szkoda mi było tej kobiety. Żyła w takiej nieświadomości. Rzuciłyśmy sobie z Charlie porozumiewawcze spojrzenia. Lewis natomiast ominął mnie i w trakcie tego ruchu ścisną moją rękę tak, że nikt inny tego nie widział. Co miał znaczyć ten gest?
- Nie mamo nie widziałem się z Sarą...- zawahał się na moment. Ja jednak znałam już odpowiedź na moje pytanie. Zwariował? Chciał im powiedzieć o wszystkim teraz? Od razu? Miałam nadzieję, że faktycznie nikt nie widział tego naszego krótkiego kontaktu. To by mnie pogrążyło. Jego z resztą też.
- I więcej nie będę się z nią widział. Podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Ślubu nie będzie. Musimy wszystko odwołać- dokończył swoją wypowiedź, a jego matka myślałam, że zaraz zejdzie z tego świata. Patrzyła na niego tak karcącym wzrokiem, że wielu automatycznie zmalałoby przy tym spojrzeniu. Jej mąż także był zaskoczony, ale widocznie zły.
- Tak po prostu? Odwołać, tak?! Co my powiemy tym wszystkim ludziom, rodzinie?- zapytała roztrzęsiona kobieta. Nie było tak łatwo, jak Lewisowi się wydawało. On jednak był nadal kompletnie rozluźniony... Jakim cudem?
- Nie musicie się o nic martwić. My wszystko zrobimy, wszystko odwołamy...- mama nie dała mu dokończyć.
- A podasz chociaż jakiś konkretny powód?- pytała dalej okropnie wściekła na syna.
- Ale ty jesteś naiwna...- wtrącił jej mąż. Nie mogli dokończyć rozmowy, bo przerwali schodzący się pracownicy, którzy mieli obsługiwać gości podczas dzisiejszego wieczoru. Lewis napomknął, że wrócą jeszcze do tej rozmowy i wyszliśmy razem z Charlie. Siostra pochwaliła go za to co zrobił i zajrzała do śpiącego syna. My natomiast zaczęliśmy przygotowywać się do przyjęcia. Zostało nam niewiele czasu. Na zewnątrz wszystko już było praktycznie gotowe. Zaczęli zjawiać się goście, którzy mieli nocować w domu rodziców Lewisa.
Przed wyjazdem nie miałam pomysłu w co się mam tam ubrać. Prosiłam o pomoc Charlotte, która uznała, że sukienka w której miałam iść na ślub jej brata, nadaje się idealnie. Byłam trochę zmieszana co do tego wyboru, ale w końcu się zdecydowałam. Była bardzo ładna i dobrze się w niej czułam. Na to założyłam skórzaną kurteczkę, dodałam wysokie czarne szpilki i wyszłam do Charlie. Tam mały Alex był już gotowy i kiedy mnie zobaczył, wskoczył mi na ręce. Przytuliłam go i we troje wyszliśmy na zewnątrz. Byli już prawie wszyscy. Nie wyobrażałam sobie rozmiarów tej imprezy. Było potwornie dużo ludzi. Nie spodziewałam się tego. Alex nie chciał mnie puścić, co bardzo mi odpowiadało. Zaraz jednak dołączył do nas Lewis.
Na scenie gospodarze imprezy- rodzice moich przyjaciół- przywitali wszystkich i życzyli wspaniałej zabawy. Zaczęto tańczyć. Jak przystało na elegancki bal, muzyka była wolna i spokojna. Alex zapragnął trochę ruchu, więc zaczęliśmy chodzić z nim dookoła ogrodu. Lewis w końcu poprosił mnie do tańca, a słysząc to, Charlie szybko zgarnęła swojego syna. Nie miałam żadnej wymówki. Wczuliśmy się w nastrój utworu i zaczęliśmy spokojnie kołysać.
- Wszyscy się na nas patrzą- zwróciłam w końcu uwagę. Poczułam się bardzo skrępowana, czując na sobie wzrok wielu osób. Wiedziałam, że tak będzie.
- Dlaczego mają nie patrzeć? Jesteśmy piękni i młodzi, mają na co.- Uśmiechną się i mimowolnie mu zawtórowałam. Wyciągnął rękę i opuścił swobodnie moje włosy, które przed chwilą zaczesałam za ucho. No tak, mój tik. Zaczynałam się przyzwyczajać, że jednak o tym wiem.
Miałam ze sobą problem. Miałam problem z tymi jego gestami. Nie umiałam przyjąć tego normalnie. Wstępowało we mnie przerażenie. Czułam, że ufam mu bezgranicznie, ale uczucie, które towarzyszyło mi po wieści o zdradzie mojego poprzedniego partnera, nie odstępowało mnie na krok. Akurat teraz. To wszystko było inne, ale chyba nie byłam gotowa na nowy związek.
W pewnym momencie usłyszeliśmy krzyk, a wręcz pisk kobiety i upadającego mężczyznę. Wszyscy zbiegli się wokół My też pobiegliśmy tam szybko.
- Czy jest tutaj jakiś lekarz?!- krzyknęła kobieta i z przerażeniem patrzyła po ludziach.
- Ona jest lekarzem- poinformował Lewis, wskazując mnie. Nie zwracałam uwagi na nic. Przecisnęłam się przez tłum i krzyknęłam żeby się odsunęli. Część widocznie nie zrozumiała, albo wiedziała lepiej. Zdenerwowało mnie to chociaż i tak działałam na adrenalinie.
- Proszę się odsunąć!- krzyknęłam po raz kolejny. Tym razem kilka razy głośniej i bardziej stanowczo. Dotarło. Kółeczko otaczające mnie i nieprzytomnego nie było już tak ścisłe.
- Cholera, nie oddycha- stwierdziłam po sprawdzeniu wszystkich czynności po kolei.- Lewis, dzwoń po karetkę. Robię resuscytację.
Zdjęłam kurtkę i odrzuciłam ją na bok. Klęknęłam obok mężczyzny i zaczęłam uciskać jego klatkę piersiową. Kobieta, najpewniej jego żona, była roztrzęsiona, ale matka mojego towarzysza próbowała ją wesprzeć. Wiedziałam, że to okropne patrzeć, jak bliska osoba może za chwilę umrzeć. Jego los był jednak teraz w moich rękach i musiałam się na tym skupić.
- Karetka będzie za 10 minut- poinformował mnie Lewis. Przede mną najtrudniejsze 10 minut mojego życia. Nigdy wcześniej nie ratowałam nikogo w takiej sytuacji. Mogłam tylko rozpatrywać jakieś przypadki ludzi leżących w ciepłym szpitalu. Miałam nadzieję, że zaskoczy, że szybko powróci mu oddech, jednak nic z tego. Uciskałam mostek, robiłam wdechy, on nic. Byłam już tak zniecierpliwiona i przerażona. Ten czas do przyjazdu ratowników trwał dla mnie w nieskończoność. Ileż można było czekać. W końcu jednak usłyszałam zbliżający się odgłos syren. Karetka przyjechała i jej załoga przejęła pacjenta. Od razu zastosowała elektrody i na szczęści za pierwszym razem serce zaczęło bić. Ulga wszystkich była ogromna. Usatysfakcjonowana poprosiłam Lewisa żebyśmy weszli do środka. Podeszła jeszcze do mnie żona owego mężczyzny i dziękowała za to, co zrobiłam. Nie było to przecież nic wielkiego. Zrobiłam to co musiałam. Wymknęliśmy się w końcu prawie niezauważeni i poszliśmy do mojego pokoju.
- Wiesz co? W takim malutkim ciele tyle siły... Jesteś wielka. Uratowałaś temu człowiekowi życie- zaczął, a ja powstrzymałam go szybko. Nie lubiłam być w centrum uwagi. To do mnie należało, taki był mój obowiązek.
- Na moim miejscu każdy zrobiłby to samo. Gdyby karetka nie przyjechała tak szybko, nie wiemy jak wszystko by się skończyło- podsumowałam i zaczesałam włosy za ucho. On znowu podszedł i opuścił je swobodnie. Uśmiechnęłam się. Musiałam się tego oduczyć, bo za bardzo znał moje emocje.
- Wszystko jest już ok. Nie musisz się denerwować. Jesteś wielka i teraz wszyscy to wiedzą- odsłonił zęby w triumfalnym uśmiechu. Pokręciłam głową zaprzeczając jego słowom.
- Ręce mnie tak bolą...- odwróciłam się do niego tyłem, żeby wyjrzeć przez okno i zobaczyć, czy goście po udanej akcji ratowniczej, świętują uratowane życie. Uśmiechnęłam się widząc Charlie z Alexem ciągającym ją co chwilę w inną stronę. Po chwili nie spodziewanie straciłam dech w piersiach, bo Lewis połączył nasze usta w pocałunku. Gdyby nie to, że mnie trzymał, na pewno bym upadła. Kolana miałam jak z waty. Przez moment nie wiedziałam, co się dzieje, jednak chwilę później poznałam ten smak, który nadal jeszcze czułam w ustach od ostatniego razu. Położył rękę na moich zimnych gołych plecach, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Jak ciężko będzie mi się uwolnić od tego mężczyzny... Jak ciężko będzie mi się ustrzec przed kolejnymi ranami...




"Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru."


_____________________________________________________
Znów przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Miałam strasznie zajęty weekend i nie mogłam wcześniej wstawić ;/
Wybaczycie mi? ;D
Zapraszam do komentowania i dziękuję za miłe słowa!
Pozdrawiam,
M.

4 komentarze:

  1. Piekny rozdzial ;))
    No pewnie ze ci wybacze, bo ta cześć jest cudowna. ;)
    Jak dobrze ze Ala uratowała tego faceta moze teraz rodzice Lewisa bedą na nią patrzeć bardziej pozytywnie.
    Jestem ciekawa co bedzie dalej, fajnie ze ją pocalował. ;D
    Czekam na kolejny rozdzial , dodaj jak najszybciej
    Pozdrawiam kilulu

    OdpowiedzUsuń
  2. cuuuuuudo, nie gniewamy sie na ciebie, warto bylo czekac <3 w koncu nie bedzie slubu! jupi! ciesze sie! miedzy w koncu miedzy nimi zaczyna iskrzyc i ten pocalunek! cudownie! czekam na cd, kiedy moze byc? zycze weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sorki mialo byc w koncu miedzy nimi (bez pierwszego miedzy) xD

      Usuń
  3. Super rozdział:-) Dobrze, że Ali udało się uratować tego faceta.
    Widać, że między nią a Lewiem iskrzy, ale kurde no... nie pasują do siebie i będę się trzymała tej opinii przez cały czas.

    OdpowiedzUsuń

by Heather - Land of Grafic